Ludwik Osiniak

Był ofiarą sowieckiej zbrodni ludobójstwa dokonanej na polskich oficerach i policjantach w 1940 r. Jego żona i córki przez długie lata nie wiedziały jakie były jego losy. Mogły się tylko domyślać, że należy go umieścić na tzw. liście katyńskiej.

Ludwik Osiniak urodził się 25 sierpnia 1899 r. w Głogowie Małopolskim. Był najstarszym dzieckiem Jana Osiniaka i Franciszki z domu Bąk. Miał młodsze rodzeństwo, braci, Stanisława (ur. 1900 r.), Leona (ur. 1902 r.), Adama (ur. 1903 r.), Karola (ur. 1909 r.) i siostrę Bronisławę (ur. 1911 r.). Gdy Ludwik miał 15 lat wybuchła I wojna światowa. Jego ojciec został powołany do armii austro-węgierskiej. Niestety zaginął gdzieś na froncie. Rodzina nigdy nie dowiedziała się gdzie i kiedy poległ. Prawdopodobnie spoczywa w jakimś bezimiennym grobie. Nikt nie przypuszczał, że niemal podobny los spotka również Ludwika.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Ludwik Osiniak wstąpił do policji państwowej. Służba zmusiła go do opuszczenia rodzinnego miasta, ale nie stracił z nim kontaktu z powodu zamieszkiwania w Głogowie jego matki i licznego rodzeństwa. Podczas służby w Nisku poznał Marię Ryś, którą poślubił w 1926 r. Rok później urodziła im się córka Michalina, a w 1930 r. na świat przyszła kolejna dziewczynka, której rodzice nadali imię Władysława. Rodzina Ludwika Osiniaka przenosiła się wraz z nim do miejscowości, do których go przydzielano. Do 1936 r. pełnił służbę na terenie województwa lwowskiego, a w 1937 r. w samym Lwowie. Awansowano go do stopnia starszego posterunkowego. Za wzorową służbę otrzymał odznaczenia m.in. Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości. Wszystko układało się dobrze aż do feralnego września 1939 r., który zastał go na posterunku w Drohobyczu.

Ludwik i Maria Osiniakowie

fot. Ludwik i Maria Osiniakowie

L. i M. Osiniakowie z dziećmifot. L. i M. Osiniakowie z dziećmi

Armia Czerwona realizując tajne porozumienie paktu Ribbentrop-Mołotow zajęła całą wschodnią część Polski. Polskich oficerów brano do niewoli i stopniowo osadzano w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Również pozostałe służby mundurowe stały się obiektem zainteresowania rosyjskiego NKWD. Ludwik Osiniak jako funkcjonariusz policji państwowej szybko został aresztowany i trafił do obozu w Ostaszkowie. Zostało tam uwięzionych ponad 6300 osób, oficerów, policjantów, funkcjonariuszy służby więziennej, strażaków, a nawet urzędników. W marcu 1940 r. Stalin i jego najbliżsi współpracownicy podjęli decyzję o wymordowaniu polskich jeńców uznając ich za zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej. Od 5 kwietnia 1940 r. z obozu w Ostaszkowie zaczęły się transporty do więzienia Obwodowego Zarządu NKWD w Kalininie mieszczącego się przy ulicy Sowieckiej. Łącznie przetransportowano 6288 osób.

Przebieg mordu opisał w latach 90. XX w. były naczelnik NKWD w Kalininie Dmitrij Tokariew: Odpowiedzialni pracownicy przybyli z Moskwy do kierowania tą operacją, a między nimi byli: starszy major bezpieczeństwa państwowego Nikołaj Siniegubow […], następnie Błochin, komendant NKWD ZSRR oraz kombrig Krywienko – dowódca Głównego Zarządu Wojsk Konwojowych. [...] Łącznie około 30 osób uczestniczyło w rozstrzeliwaniach. [...] Sam Błochin brał udział. [...] Rozstrzeliwanie było wykonywane przez kierowców i zwierzchnictwo. [...] Technologia była wypracowana przez Błochina, tak, i komendanta naszego Zarządu NKWD Rubanowa. Obili oni wojłokiem drzwi wychodzące na korytarz, by nie było słychać strzałów w celach. Następnie wyprowadzali skazanych przez korytarz, skręcali w lewo, gdzie była "czerwona świetlica". W czerwonej świetlicy sprawdzali według listy – czy zgadzają się dane. [...] Niezwłocznie zakładali mu kajdanki i wprowadzali do celi, gdzie dokonywano rozstrzelania. Ściany celi też były obite materiałem dźwiękochłonnym. [...] Wprowadzali do celi i strzelali w potylicę. [...] Błochin włożył swoją odzież specjalną: brązową skórzaną czapkę, długi skórzany brązowy fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami powyżej łokci. Na mnie wywarło to ogromne wrażenie – zobaczyłem kata! [...] Pierwszy raz przywieziono 300 ludzi. Okazało się, że za dużo. Noc była krótka i trzeba było kończyć już o świcie. Następnie zaczęto przywozić po 250. [...] Strzelano z Waltherów. To dobrze wiem, gdyż przywieźli ich całą walizkę. [...] Okazuje się, że pistolety szybko się zużywają. [...] Z tej celi było wyjście na podwórko. [...] Tamtędy wyciągali trupy, ładowali na samochód i jechali.

Mord odbywał się nocą. Zwłoki nad ranem wywożono ciężarówkami do miejscowości Miednoje, gdzie w pobliskich lasach znajdował się ośrodek wypoczynkowy NKWD. Koparki na bieżąco wykopywały doły, do których wrzucano ciała zamordowanych. Cała zbrodnia miała być okryta tajemnicą. Gdy w kwietniu 1943 r. Niemcy ujawnili prawdę o grobach polskich jeńców w Katyniu – więźniów obozu w Kozielsku – stało się jasne, że pozostali jeńcy również nie żyją. Jednak Stalin i jego następcy nie chcieli przyznać się do zbrodni.

Dopiero w 1990 r. władze ZSRR potwierdziły, że Polacy zginęli z rąk enkawudzistów. W latach 1994-1995 przeprowadzono w Miednoje ekshumacje, które ujawniły 25 dołów śmierci. W jednym z nich spoczywa Ludwik Osiniak. Pośmiertnie został awansowany na stopień aspiranta. Obecnie w Miedoje znajduje się Polski Cmentarz Wojenny.

Robert Borkowski